czwartek, 14 stycznia 2016

 

Pusta stajenka cz. I

 

 

Sklep i wigilia

Nie jest to żadną tajemnicą, że pracuję w szkole i uczę przedmiotu, jak niektórzy określają - "niepotrzebnego", czy też "trudnego", jak mówią jeszcze inni - czyli jednym słowem -  religii.

Zastanawiałem się osobiście, co ja mam tym uczniom w tym roku powiedzieć o tych dziwnych "świętach". Można by mówić o Maryi, o Jej nieszczęsnym położeniu, o zagmatwanej historii, zmęczeniu w drodze, lęku o poród, a co gorsza o miejscu, gdzie to miałoby się odbyć - ale chyba nie trzeba o tym pisać, bo Maryja i tak była o to spokojna - Bóg dając Maryi taką a nie inną rolę, wiedział co robi - jedyne co było Mu potrzebne ze strony Maryi - to bezgraniczne zaufanie. Sądzę, że Matka Dzieciątka nie miała z tym większego problemu - z tym zaufaniem oczywiście (my współcześni mamy). 

Poszedłem ja sobie w samą wigilię do sklepu (o zgrozo ! - pewnie niektórzy pomyślą) - a nie - bo poszedłem dosyć wcześnie rano, jakoś tak około ósmej. Patrzę Ci ja - a tu sklep prawie że pusty - może jakie dwie osoby, nie licząc Pań kasjerek - które jak się dowiedziałem przy kasie, musiały pracować aż do osiemnastej, bo lud nie zdążył się jeszcze dosyć "nakupić wszystkiego na święta" :). No ale wróćmy do tzw. "meritum". Wybieram towary, przechadzam się pośród półek i zadaję sobie pytanie - "Kto to wszystko zje ?" - wybieram dalej. Tym razem trafiło na banany - dokładnie dokonuję selekcji, bo banany są różnej jakości - nagle z boku dobiega mnie donośny głos Pana, który dosłownie metr ode mnie selekcjonował dla siebie jabłka - "Zdzisiu, cześć Zdzisiu, wszystkiego naj, naj, naj, no i żeby zdrówko było, bo jak będzie zdrówko, to będzie wszystko !" - wykrzyczał ów Pan prosto do mojego ucha, choć prawdziwym odbiorcą tych słów był tajemniczy Zdzisiek, na wpół schowany za regałem z fistaszkami (fistaszek - orzech ziemny). Odpowiedzi nie dosłyszałem, bo moje nadwyrężone uszy na chwilę pragnęły się wyłączyć. Selekcjoner jabłek, pełen zadowolenia ze swej serdecznej postawy wobec Zdziśka, dalej powędrował w sklep, pewnie życząc "zdrówka" i "wszystkiego naj, naj" jeszcze innym. 

Poszedłem i ja - i nagle otworzyły mi się uszy. Brzydko mówiąc, podsłuchiwałem sklepowych gości, co mówią do siebie - i mówili, oj mówili - wesołych, zdrowych, pomyślnych, rodzinnych. Ale nie cieszyłem się z tej "niby serdecznej atmosfery" - a dlaczego. Cofnijmy się kilka miesięcy wstecz.

Znowu ja i wózek - konieczność robienia zakupów przyprawia mnie czasami o mdłości. Cóż taki jestem. Na szczęście moja żonka ma o wiele więcej wytrwałości  w tym temacie (i chwała Bogu, dziękuję Ci Ewelinko). No ale akurat trafiło na mnie. Chcę mieć to jak najszybciej za sobą - raz, dwa, wrzucam  jedzonko do wózka, bo coś trzeba przecie jeść. Podjeżdżam szybciutko do kasy. Niemała kolejka - trudno, pokuta musi być. Zbliżam się powoli do magicznej Pani Kasjerki, która w iście olimpijskim tempie kasuje towary (nie wiem jak Wy, ale ja nigdy nie nadążam pakować zakupów) - jeszcze tylko dwie osoby i ja zostanę "skasowany". Ale co to? - przy kasjerce stoi starsza Pani, która szuka pieniędzy w portfelu, by zapłacić swoje sprawunki. Ale te poszukiwania nie przynoszą rezultatu. Pani kasjerka pyta - a może kartą ? - nic z tego, Starsza Pani był za "starsza" - by taką kartę posiadać. Słyszę z tyłu groźny pomruk kolejki - za mną jakaś Pani głośno się wentyluje (wentylacja - głośne i dosadne wypuszczanie powietrza z płuc). Za Starszą Panią stał jakiś Pan - nie wytrzymał, powiedział - coś o spieszeniu, że trzeba być przygotowanym w sklepie na wydatki, że można przecież sprawdzić przed wyjściem - albo poprosić rodzinę i takie tam "cenne" rady podane w sosie niby słodko - ale jednak bardzo kwaśnym.

Efekt był taki, że Starszej Pani roztrzęsły się ręce, ale Pani Kasjerka wiedziała co zrobić (dobra kobieta) - spokojnym głosem powiedziała - Pani pozwoli - wzięła portfel z wymownym wzrokiem w kierunku Pana, który jeszcze przed chwilą udzielał tak "cennych rad" Starszej Pani. Po kilku chwilach sprawnymi palcami wyjęła banknot, uśmiechnęła się do starszej Pani, wydała resztę i zaprosiła na kolejne zakupy. 

Bardzo mi się spodobało, to czego byłem świadkiem. 

Ciekawe co by było, gdyby to był czas przedświąteczny - pewnie ów Pan byłby nieco inny. Chciałbym również zauważyć, że dla zmęczonej Pani Kasjerki "okres  świąteczny" pozostał na cały rok w Jej sercu - również tam, za kasą, w upalny dzień lata potrafiła bez wielkich słów być takim człowiekiem, jakim sobie życzą miliony z nas przed świętami.

Znam ową Starszą Panią. Mieszka na osiedlu, w swoim małym mieszkanku. Codziennie przegryza chleb samotności, pełen cierpliwości. Bo jest dobrą kobietą, żyjącą w ukrytej przed światem ciszy serca. Na ścianie obrazek, a nad łóżkiem krzyż - "który zabiera także do sklepu" - by umieć "na cito" (od zaraz) przebaczyć Panu z "cennymi radami".

Jezus przychodzi na świat i zdaje się mówić swoim dziecięcym głosikiem - dobry gest to o wiele więcej niż naj, naj życzenia - bo te są tylko słowami.

Prawdziwą ludzką twarz zobaczymy tylko w zaskakujących nas sytuacjach - tych spadających ze świstem w prozaicznych chwilach dnia - w sklepie, w domu, w rozmowie - prawdziwy to test dla naszego serca - mam nadzieję serdecznego, jak sam Bóg.

Tyle w części pierwszej "Pustej Stajenki" - na drugą zapraszam wkrótce.

Pozdrawiam serdecznie czytelników.

Valdi

piątek, 3 kwietnia 2015









Przyjaciel






        Siedziałem dziś przy zmarłym Przyjacielu. Zginął tragicznie, w niewymownych cierpieniach. Był jeszcze młody, jak by powiedziało wielu, zbyt młody by umierać. A jednak stało się, odszedł. Był bardzo dobry, zawsze zatroskany o każdego człowieka. Zrobił bardzo wiele dobrych rzeczy, w zasadzie, to wszystko co zrobił, było tak po prostu, zwyczajnie dobre. 

             Jakie były okoliczności Jego śmierci ? Dlaczego musiał umrzeć ? Takie pytania stawiamy, gdy kogoś dotyka śmierć. Paradoksalnie mój Przyjaciel zginął za to, że był dobry. Zaskakujące, prawda ? Jak tak może być ? Przecież dobro powinno łączyć się z wdzięcznością tych, którzy go doświadczają. A jednak stało się inaczej. Zabito dobrego człowieka.

             Jak zginął ? Okrutnie. Zakatowany setkami zadanych ran. Poniżony, całkowicie samotny. Opluty, zeszmacony, wleczony, zrównany z ziemią. Taki młody, taki dobry, taką karierę mógł zrobić - ale nie, musiał iść pod prąd. No to sobie zasłużył. 

               Najbardziej niezwykła śmierć świata. Oni Mu policzek, a On nadstawia drugi. Oni mu ślinę między oczy, On im spokojne, ciche spojrzenie. Oni Mu gwóźdź w dłoń, On im serce swego przebaczenia. Oni Mu śmierć, On im Miłość.

             Mój Przyjaciel odszedł, ale nie jestem smutny. Przecież zrobił to też dla mnie. Żyłem wiele lat w śmierci, duchowej. Spotkałem pewnego dnia mojego Przyjaciela, a raczej to On wyszedł mi pierwszy na spotkanie. Co mi dało to spotkanie ? Miłość - mój Przyjaciel jest Miłością. Dostałem Życie, mając życie. Ale dopiero wtedy naprawdę ożyłem.

                Siedziałem dziś przy zmarłym Przyjacielu. Zginął tragicznie, z ludzkiej nienawiści odrzucenia. Upodlony zupełnie. Trudno w Nim było rozpoznać ludzką formę, tak został skatowany. Czułem spokój, tak siedząc Jego. Miłość jest większa niż to wszystko, co złożyło się na Jego Krzyż.

                Mój Przyjaciel zaplanował miłość dla człowieka, człowiek zaplanował dla Miłości Krzyż. Zaakceptował taki plan, bo Mój Przyjaciel kocha człowieka. Kocha mnie, kocha też i Ciebie.


               


czwartek, 19 marca 2015

In 
      Vino 
               Veritas






Winiarnia Synapsa Kędzierzyn - Koźle (letnia)



Pewnego dnia...

Zakochałem się w winie. A było to na Węgrzech, w samym Egerze. Szedłem sobie z żonką uliczkami Egeru i kierowaliśmy się w stronę ryneczku.

Patrzę ja sobie, a tu co drugi przechodzień w rączce lampkę na wino dzierży. U mnie z węgierskim nie w ząb, więc durnia z siebie nie robię i nie pytam nikogo, skąd te lampki mają, że już nie wspomnę o trunku w środku.
Idziemy dalej. Dochodzimy do rynku i wszystko staje się jasne. Serce mi aż z radości podskoczyło. Wokół rynku ustawione były śliczne drewniane budki, a w każdej z nich winiarz ze swoimi wyrobami. Setki ludzi roześmianych, festiwal radości i wina. I nikt nie był pijany. :)

Niewiele myśląc zakupiłem z żonką lampeczkę z pięknym nadrukiem (jedyne 5 zł) i żetony, które później wymieniałem na złociste i czerwono rubinowe trunki. I tak się zaczęła moja miłość do wina. 

Zajrzałem do kilku piwnic w Egerze, moja miłość stała jeszcze większa. Potem zajechałem na winnice i wpadłem na niesamowity pomysł. Założę winnicę u siebie. I tak się stało tego samego roku, a był to rok 2009. 

Winnica i wino

Dziś już mogę rozkoszować siebie i moich gości winem z własnej winnicy. Nie będę nikogo zamęczał tu odmianami czy też wielkością nasadzeń. Wytwarzam wino czerwone i białe. Najbardziej gustuję w półwytrawnych i półsłodkich.

Kocham bardzo atmosferę wina. To delektowanie się jego smakiem, jego złożonością. Odgadywanie aromatów, pośród których są tak dziwne i niespotykane, że niektórzy z niedowierzaniem kręcą głową - Co ? Aromat ropy naftowej ? - pytają niezwykle zaskoczeni.

A to tylko jeden wymiar wina. Drugi to rozmowy, radość uśmiech. Jestem przekonany, że czas jest zupełnie niewyczuwalny przy takich spotkaniach. Niby jest, ale tak naprawdę go nie ma. Godziny mijają niepostrzeżenie. 

Wino jest po prostu ujmujące.


















Wino Regent,czerwone wytrawne, rocznik 2012


Winiarnia

I have a dream...

Brakowało mi jeszcze winiarni. Takiej małej. I od tamtego roku udało się. Zamiast garażu przy domku, została zorganizowana bardzo nieduża winiarnia. Tam goszczę tych, którzy chcą na chwilę spocząć przy lampce wina.

Nie jest to miejsce zbyt popularne, podobnie jak jest z winem w naszym kraju. W sezonie letnim zawsze ktoś tu do mnie zajrzy. Wino nie do końca lubi tłumy. Zacisze, natura, spokój - to ulubione warunki do idealnej degustacji tego trunku.












Winiarnia Synapsa


Winoterapia

Wino leczy. Może nie każdy się z ty zgodzi, ale tak jest. Mówię o rozsądnym obcowaniu z tym trunkiem. 
Wino też może służyć elementom terapeutycznym. Gdy pracuję z małżonkami, a zdarza się to w weekend, to obowiązkiem jest wieczorna, sobotnia degustacja, pod kątem relacji małżeńskich. 

Mam nadzieję, że jeszcze uda mi się skreślić kiedyś dokładniej, czym jest owa terapia winem tych, którzy poszli ze sobą na całe życie. 

Ot, na razie tyle o winie, które pokochałem szczerze.


















Winnica latem

















Wina z winnicy





czwartek, 12 marca 2015








Suche
            Drzewo







           Lubię chodzić po górach. Co jakiś czas wyruszam tam, by doświadczyć ciszy, piękna, spokoju, no i zmęczenia - bo nachodzić się trzeba. Ale to słodkie zmęczenie. A im dalej w las, tym więcej drzew.
          
           Tak wędrując, moja uwagę zwróciło na siebie drzewo. Stało pośród gęstej zieleni jakby zupełnie samo, ale przecież było wokół niego tyle innych drzew. Skąd powstało u mnie to wrażenie wyobcowania. Było totalnie suche. Nie posiadało ani jednego liścia, nie wyrażało sobą nic, poza smutkiem, płynącego z uschnięcia. W związku z uschniętym drzewem nasunęły mi się pewne refleksje. 

Postać i ból

Karkołomne, powykręcane gałęzie. Jakby się tak dobrze wpatrzyć, to są straszne, jakby ze starego filmu grozy o Draculi, którego zamek otoczony był równie upiornymi drzewami. Upiorne gałęzie, jakby zastygnięte, pomarszczone ze starości i uschnięcia. Choć stoi wokół tyle zielonych drzew, to z nimi już niewiele ma wspólnego.

Choć zmieniają się pory roku, to nie ma to większego znaczenia. To drzewo nie cieszy się z wiosny, nie napełnia się latem, nie daje owocu jesienią. Tylko zimą już tak nie razi w oczy. Choć stoi jeszcze, to wiadomo, że kwestią czasu jest jego upadek. 

Nie może rodzić owoców, nie poszumi liśćmi dla przypadkowego przechodnia. Chyba nikt nie usiądzie w jego cieniu. Jest przerażająco samotne, rzucone w otchłań depresji i smutku, jak wielu ludzi. 

Czasem warto postać i dłuższą chwilę poświęcić na wpatrzenie się w takie drzewo. Pewnie po kilku minutach wrażenie w naszym "środku" zaskoczy nas - niestety negatywnie. 

Wystarczy jednak przenieść swój wzrok na łąkę pełną zieleni i drzewa pełne liści i życia. Od razu poczujemy coś ożywiającego, dobrego w naszym "środku".


Lato

Pamiętam, gdy byłem jeszcze małym dzieckiem. Jeździłem na wieś, do babci. Tam był wielki ogród z zieloną trawą i mnóstwem owocowych drzew. Po obiedzie, gdy wychodziłem do ogrodu poszukać dojrzałych owoców, które z chęcią młóciłem, lubiłem usiąść pod drzewem. Unikałem wielkiej, przedwojennej jabłoni, która rodziła prze smaczne, ogromne jabłka. Kiedyś takim dostałem prosto w głowę, średnie uczucie.
Najczęściej siadałem pod śliwką. Zamykałem oczy i słuchałem. Cichy wiaterek poruszał liśćmi drzew. Było przyjemnie ciepło. W zasadzie nie liczył się nic, tylko te ciepłe chwile, które zapamiętałem do dziś. 

Pewnego dnia zauważyłem, że usycha jedna z gałęzi mojej ukochanej śliwki. Zmartwiłem się, gałąź była duża i wisiała dosyć nisko, więc jej obfity owoc zrywałem z niedużej drabinki. A tak co. Nie dość że owoc stracę a i dostępność się zmniejszy. Trochę to było egoistyczne, ale przypominam, byłem wtedy niedużym chłopcem. Troszkę ubolewałem, no ale cóż może poradzić człowiek na coś takiego, jeszcze taki nieduży człowiek. 

Gałąź odpadła na jesień. Minęła zima, powróciło cudowne lato. Jakież było moje dziwienie, gdy nadszedł czas dojrzewania owoców. Owszem, było ich o wiele mniej, ale za to były o wiele bardziej dorodniejsze i smaczniejsze. 

Nadzieja

Są wśród ludzi ci, którzy są uschnięci. Mniejsza o przyczyny. Myślę, że każdy z nas ma takie suche gałązki, które straszą i nas i naszych bliskich, czy też tych, których spotykamy całkiem przypadkowo. Są też wśród nas już bardzo "uschnięci ludzie" - bliscy upadku. 

Więc gdzie tkwi problem, gdzie szukać wyjaśnienia ?

W korzeniu. Tam jest nasza choroba. W głębi duszy.
Czy warto walczyć o wyleczenie korzenia, powrót do jasności życia, czy warto walczyć o odpadniecie suchej gałęzi i o coraz smaczniejsze owoce ?

Oczywiście.
Ba, to właśnie jest jedyny, nasz najgłębszy sens życia - karmić swój "korzeń" duszy dobrem.




         

czwartek, 5 marca 2015

Na dobry początek

Oto moja winnica w pełnym, letnim rozkwicie.








Długo się zastanawiałem, zanim postanowiłem pisać tego bloga. Trudno mi powiedzieć, dlaczego właściwie nie zrobiłem tego prędzej. No ale jestem. Zapraszam na mojego bloga tych wszystkich, którym zechce się przeczytać to, co tutaj napiszę.

O czym w takim razie będę pisał ?

O życiu, o Bogu, o pasji, o ludzkim sercu. Chciałbym pisać zawsze od tej dobrej strony życia, choć zdaję sobie sprawę, że ciemność pragnie zadusić światło. Na szczęście, jest to niemożliwe.
Jest oczywiste dla mnie, że to co szare lub czarne pokonuje się tym co białe, pełne światła, tym co dobre.

Idę do...
Właśnie, idę do... wielu ludzi, wielu spraw, ostatecznie do krainy światła, gdzie mieszka wieczne szczęście. Po drodze, którą idę, zdarzają się rzeczy ważne, rzeczy piękne, spotykam ludzi. Dotykam spraw trudnych, zawiłych - i dlatego idąc, czasem coś tu napiszę.

Zasadziłem winnicę, ciężko na niej pracuję, gdy mam czas wolny. Potem z owocu winnicy wytwarzam wino. Następnie siadam z przyjaciółmi, otwieram butelkę i delektujemy się dobrym towarzystwem, długimi rozmowami, śmiechem, radością życia. To pasja, o której też czasem chciałbym  napisać.

Pierwszy post gotowy. Jestem początkujący, proszę o zrozumienie.

Valldi